Zawsze podobały mi się mocne psy i postanowiłem Nutkę pokryć mocnym psem – Gaworem z Gorczańskiego Sioła. Z miotu po tym psie zostawiłem sobie Śpiewkę. W miocie były dwie suczki, drugą postanowiłem sprzedać. We wrześniu miała być wystawa w Częstochowie i tam postanowiłem się wybrać. Samochodu nie miałem, więc postanowiłem jechać pociągiem. W sobotę rano postanowiłem zabić baranka – hodowałem wtedy owce. Obydwie suczki asystowały przy bieleniu i patroszeniu – trochę sobie podjadły sadła i błon z patrochów. Przed wyjazdem nakarmiłem suczkę łazankami – niech sobie biedna na koniec u mnie podje. Wsiadłem do autobusu w Kamionnej, żeby dojechać do Bochni. Gdzieś w połowie drogi wsiadł jakiś młodzian i spytał czy miejsce koło mnie jest wolne. Ja trzymałem szczenię na lewej ręce, głową zwróconą w stronę współpasażera. Nie przyszło mi do głowy, że suczka może mieć chorobę lokomocyjną. Nagle widzę jak mój sąsiad odskakuje od miejsca obok mnie – suczka niestety puściła pięknego „pawia”, a ja nie zdążyłem zareagować. Mówiąc brzydko obrzygała chłopaka, który w sobotnie popołudnie, wypicowany i pachnący wybrał się do Bochni być może na randkę. Nie wiedziałem jak mam przepraszać chłopaka, on sam nie był wściekły, chociaż miał ku temu powody – spytał tylko grzecznie czy mam jakąś chusteczkę, żeby mógł się powycierać. Na szczęście zawartość żołądka nie była rzadka, tylko tłusta od łoju baraniego, pomieszana z łazankami, więc szkód nie było wiele. Chłopak wyniósł się do tyłu autobusu na ostatnie siedzenie i niezadowolony usiadł obok jakiegoś swojego znajomego. Na środku autobusu jeszcze nie zdążyłem posprzątać i widać było od razu, czego piesek się najadł. Ten znajomy z tyłu autobusu stwierdził: „Popatrz, psy makaronem karmią”. Po chwili przerwy: „Ty popatrz, psy makaronem karmią! ”.Chłopak już trochę zły, bo najchętniej wolałby zapomnieć o całym incydencie, a tu tymczasem znajomy jak naprzykrzająca się mucha ciągle powraca do tematu. Cała sytuacja stała się z tego powodu nawet zabawna. Kiedy koleś po raz kolejny zapytał: „Ty, ale to chyba był makaron?”, wszyscy wokół zaczęli się lekko chichrać, a ja miałem ochotę odwrócić się i potwierdzić dociekliwemu: ”Tak, to był makaron!”, ale nie odzywałem się, bo poszkodowany najwyraźniej nie podzielał nastroju reszty.
W tym czasie w Tarnowie kupiłem szczenię, suczkę foksteriera krótkowłosego. Zawsze podobały mi się teriery, jako twarde i uparte psy i myślałem, że tandem gończy-terier to trafny wybór do polowania. Myślałem raczej o jagdterierze, a tu wchodzę raz do siedziby naszego oddziału w Krakowie i spotykam faceta siedzącego z foksem gładkim na kolanach. Od niechcenia spytałem czy polujący. „Nie, ale po nim i po polującej suce są w Tarnowie szczeniaki”- pada odpowiedź. Połknąłem haczyk – pojechałem i kupiłem suczkę, Beksę Spod Czerwonych Klonów od pana Andrzeja Gorausa, dyrektora Państwowego Stada Ogierów w Klikowej k. Tarnowa. Beksa na równi z Nutką i Śpiewką goniła lisy, ale potem się wycwaniła i przy kolejnej pętli lisa po lesie przed psami, przychodziła do mnie i czekała. On się zbliżał, to ona dołączała do gończych, ale równocześnie płoszyła lisa, co uniemożliwiało strzelenie rudzielca. Przy następnym kółku historia się powtarzała i w końcu przestałem ją brać na polowania. Serce mi się krajało z żalu, jak słyszałem jej żałosne skomlenie i przeraźliwe wycie, że nie idzie na polowanie. Beksa była ogromnie wesołym i skorym do zabawy psem, brawurowo i bez pardonu atakowała rannego lisa na powierzchni, ale do nory nie chciała wchodzić. Przy dzikach też nie była najodważniejsza, gończe były lepsze. I dlatego postanowiłem ją sprzedać, jak to się mówi „w dobre ręce”. Kupił ją Irek Stańczak, właściciel hodowli foksterierów gładkowłosych „Z Walizki”. I tak zostałem przy gończych. Nutka ze Śpiewką dobrze goniły lisa, płoszyły bażanta, ale na dzika były w niektórych sytuacjach nieskuteczne, za mało cięte. Raz miałem w młodnikach dzika około 60 kg, zabawa trwała około 2 godziny, były momenty, że parę metrów przede mną ruszały się jodełki, ale na wyczucie nie mogłem strzelać-suki tylko szczekały, nie próbowały nawet skubnąć dzika, który od czasu fuknął i uciekał w inne miejsce i sytuacja się powtarzała. W końcu wyszedł z młodnika i z daleka strzeliłem- tak dla formalności, oczywiście nieskutecznie.
Zawsze podobały mi się mocne psy o grubej kości. Moje suki raczej były drobne. Śpiewka, mimo, że jej ojcem był mocny pies, była drobniejsza i mniejsza od Nutki. Dlatego przy kolejnym kojarzeniu, Śpiewkę pokryłem Faktorem z Gorczańskiego Sioła, aby utrwalić pożądane cechy. Z tego miotu sprzedałem suczkę myśliwemu z Kościeliska k. Zakopanego, Andrzejowi Staszelowi Polankowemu. On mi opowiadał, że u nich w kole (im. Jana Sabały w Zakopanem) jest taki sakramencki dzikarz, co 40 kg dzika potrafi bez problemu przytrzymać sam. Jędrek zaprosił mnie na polowanie na cietrzewie. Ja wtedy nie byłem jeszcze zmotoryzowany, więc nieśmiało spytałem, czy mogę zabrać kolegę-oczywiście, że tak. Spytałem kolegę Zdzicha Borowca czy nie pojechałby ze mną na polowanie na cietrzewie – chętnie przystał na moją propozycję. Który prawdziwy myśliwy nie skorzystałby z takiej okazji? Pojechaliśmy na cietrzewie 12 maja 1990 roku, w sobotę wieczorem. U nas wtedy już było ciepło, więc ubrałem się lekko, w moro i skórzane wojskowe buty. Na Podhalu początek maja to nieraz końcówka zimy lub w najlepszym przypadku przedwiośnie. Gdyby mnie koledzy nie poratowali gumofilcami i jakąś peleryną, to bym na stanowisku chyba uświerknął. Jadąc na to polowanie, nie przygotowałem się teoretycznie – jak się strzela do cietrzewi; na ziemi czy w locie, jakim śrutem…Jakoś o tym nie pomyślałem, bo nie przypuszczałem, że będę miał okazję strzelać do tych rzadkich ptaków. Pojechaliśmy w nocy do łowiska Podczerwienne na Orawie. Postawili mnie na stanowisku. Tak jak wcześniej wspomniałem, byłem zielony w temacie, wszelkie odgłosy budzącej się po nocy o świcie przyrody brałem za odgłosy tokowania cietrzewi. I wreszcie zobaczyłem tokujące koguty, ale daleko, nie było najmniejszych szans na strzał. I nagle jeden kogut poderwał się do lotu i usiadł na ziemi w pewnej odległości koło mojego stanowiska. Ja odruchowo w czasie lotu koguta przykucnąłem za marnym krzaczkiem bagiennej iwy, co nie było właściwie żadną zasłoną i byłem gotowy do strzału. Strzeliłem z dwójki. Strzał był jakiś taki głuchy(to samo odczucie miał kolega Zdzisław). Kogut zerwał się i leci na prawo w stronę stanowiska kolegi. Wtedy w mojej głowie rozpętała się burza myśli – czy etycznie strzeliłem, czy zgodnie z regulaminem, a może nie powinienem strzelać, bo może reszta kogutów by dołączyła i byłyby piękne toki i inni uczestnicy polowania przynajmniej by nacieszyli oczy. Chciałem ze złości i wstydu podeptać własny kapelusz. Chciałem krzyczeć do sąsiada, żeby strzelał, bo może by mi uratował tyłek. Ale stoję spokojnie i obserwuję lot koguta, a on nagle zrobił świecę w górę i spadł jak kamień na ziemię. No cóż, stało się. Polowanie zakończone, nemrodzi schodzą ze stanowisk na zbiórkę i oglądają koguta, oceniają trofeum; „Młody, liry słabo wygięte…”. Niektórzy z nich niemłodzi, od dawna tam polowali i nie mieli na koncie cietrzewia, a tu przyjechał taki nie wiadomo skąd, młody i strzelił koguta. Ja oczywiście byłem przygotowany na różne sytuacje i wyciągnąłem flaszeczkę dobrej i mocnej nalewki, żeby jakoś załagodzić ”nietakt”, który popełniłem. Po paru kieliszeczkach kogut nie był już taki młody, a po następnej flaszeczce liry mu się dość ładnie wygięły. Po polowaniu pojechaliśmy w Kościelisko usiąść przy herbatce, a ja koniecznie chciałem zobaczyć tego słynnego dzikarza. No i pojechaliśmy do jednego myśliwego, Józka Gąsienicy oglądać psa. Był 13 maja, dawno po sezonie, a Murzyn (tak go zwali) cały był w bliznach po szablach dzików. Miał 10 lub 11 lat, więc dziki brał umiejętnie, gdyż w przeciwnym razie już dawno by nie żył.
Byłem zainteresowany tym dzikarzem, bo szukałem dobrych użytkowo psów. Chciałem dolać dobrej krwi do odtwarzanej populacji gończego polskiego. Wprawdzie Murzyn był umaszczeniem bardziej zbliżony do ogara, ale podobał mi się, bo miał długie uszy i był mocnej budowy, widać było, że ten pies mocno i pewnie stoi na ziemi. Nie miał oczywiście „papierów”, ale hodowla gończych polskich była wtedy w powijakach i można było włączać do hodowli również psy w typie gończego. Dla mnie nie było istotne umaszczenie, najważniejsze były cechy użytkowe. Moja trzecia z kolei suka Pogoń była mocnej budowy i prawidłowo umaszczona, ale była za młoda, bo miała ledwo skończony rok. Z kolei Murzyn był już podstarzałym psem i bałem się, że może nie dożyć kolejnej wiosny. Dobrym i ciętym dzikarzom prędzej może się coś przytrafić na polowaniu, niż asekurantom, które ostrożnie biorą dzika. Zdecydowałem się pokryć Pogoń przy najbliższej cieczce. Oczywiście Zdzichu mnie zrugał za moje „plany hodowlane”. Poza tym mogłem za takie krycie „wisieć” nawet dwa lata w oddziale Związku Kynologicznego. Ale chęć osiągnięcia dobrych cech użytkowych u swoich psów była tak silna, że nic i nikt nie był w stanie odwieść mnie od moich zamiarów.