Plamienie u Pogoni zauważyłem pod koniec sierpnia w poniedziałek, a już w piątek pojechałem do Zakopanego. Musiałem się pospieszyć, bo w niedzielę mieli przyjechać dewizowcy z Francji na rogacze i ja miałem ich podprowadzać. Pokryliśmy sukę, wziąłem cietrzewia od preparatora i z powrotem pociągiem relacji Zakopane – Nowy Sącz z przesiadką w Chabówce wracałem do domu. Miałem na smyczy sukę w cieczce i spreparowanego” kohuta dzikiego”. Jak to śpiewają górale „ poznać tys. to poznać chłopca strzeleckiego, nosi se piórecko z kohuta dzikiego”. Tak często śpiewał Jędrek Jakubiec-Kubosek z Wielkiego Cichego koło Zakopanego, który przy kapeluszu zamiast orlego pióra miał właśnie lirę z cietrzewia i był kierownikiem artystycznym w Studenckim Zespole Góralskim „SKALNI”, do którego należałem w czasie studiów.
Na dworcu w Chabówce przyczepiło się do mnie dwóch sokistów, bo zmęczony położyłem się na ławce i rzekomo miałem ubrudzić ławkę butami. Szukali ofiary, która poprawiłaby skuteczność ich służby. Cóż, trzeba było zapłacić mandat (chyba 50 zł). Ich było dwóch, ja sam, a poza tym obciążony suką i kogutem, nie było więc sensu cokolwiek kombinować. Do dzisiaj złorzeczę na te mendy. Koguta po wielu latach sprezentowałem swojemu koledze-Rafałowi Malcowi z Jeleśni, którego poznałem też za sprawą gończych polskich. Bałem się, że cietrzew u mnie ulegnie zniszczeniu.
Pogoń urodziła 8 szczeniaków, zostawiłem u siebie dwie suki, Cnotę i Czertę. Długo nie mogłem sprzedać pozostałych, ale potem myśliwi to prawie się bili, jak zobaczyli, jakie piękne psy wyszły. Postanowiłem do swoich suk dokupić psa. Znalazłem koło Nowego Targu w Leśnicy psa o typowej budowie, ale niestety miał wybite jedno oko. Miał doskonałą psychikę, wpisałem go na KW (Księgę Wstępną) i zacząłem mu robić wystawy. Nazwałem go Cygan, może dlatego, że był ciemno umaszczony. Był to piękny pies o krępej sylwetce i prawidłowym umaszczeniu, ale niektórzy sędziowie czepiali się braku jednego oka i gorzej go oceniali, co mi się nie podobało, bo dla mnie wystawa to przede wszystkim kwalifikacja materiału do hodowli. Powiedziałem jednemu sędziemu, który tłumaczył mi, że wystawa to konkurs piękności, że szczeniaki po nim będą miały dwoje oczu. Ale zraziłem się do takiego podejścia do sprawy i po zaliczeniu wymaganych w Regulaminie Hodowli Psów Rasowych ocen, przestałem wozić Cygana po wystawach. Cygan m.in. został źle oceniony na wystawie w Zakopanem w 1991 roku., a właściciel Kaprysa-Negro z Tatrzańskich Lasów, Kazimierz Zelek również był zbulwersowany oceną sędziego i powiedział, wprost, że gdyby przyprowadził na polowanie takiego psa jak ten, co wygrał wystawę, to by go wyśmiali, że kundla przyprowadził. Ale to nic nie dało i Zelek był niezadowolony. Tym bardziej, że ja swego czasu napisałem do Łowca Polskiego artykuł o ogarach i gończych polskich, i zamieściłem tam zdjęcie Kaprysa, jako typowego gończego. Zelek nagle podszedł do mnie i ni stąd ni zowąd powiedział, że daje mi Kaprysa, bo go sędzia źle ocenił. Ja zaskoczony mówię, że nie mogę, nie mam jak go zabrać. On na to, że jak go nie wezmę to pies pójdzie na łańcuch do jakiejś wsi pod Zakopanem. Obiecałem, że przyjadę w środę, jak przygotuję boks. Trochę się obawiałem czy poradzę sobie z Negrem – Zelek wszystkie swoje psy gończe nazywał Negro. Według Zelka, Negro był psem z charakterem i silnym instynkcie obrończym, nieufnym wobec obcych. Raz zginął mu na polowaniu i błąkał się po polach przez dwa tygodnie, a nie podszedł do domów. Z takim psem trzeba się liczyć. Wziąłem Negra na smycz i idę do malucha – pies z radością ciągnął mnie do auta i bezceremonialnie wpakował się na tylne siedzenie. Moje obawy nie sprawdziły się, Negro do mnie po prostu przylgnął. Bezwzględnie mi się podporządkował i mogłem mu nawet wyciągnąć kość z pyska. Lubił jazdę samochodem i był szczęśliwy jak coś się działo. Teraz obawiałem się konfrontacji z Cyganem. Jak przyjechałem, poszedłem na spacer z psami, aby je zapoznać. Cygan biegł luzem, Negro na smyczy. Doszło do sceny zazdrości pomiędzy psami i Negro niechcący ugryzł mnie w kolano. Potem obydwa psy wypuszczałem osobno, bo żaden w kaszę nie dawał sobie w kaszę dmuchać i nie chciałem dopuścić do konfliktu między nimi. Niestety Negro nie przypadł do gustu mojemu ojcu albo na odwrót. Negro szczekał na niego, co ojca denerwowało – wcale się zresztą nie dziwię. Zabierałem, więc zawsze gdy tylko mogłem biedaka do malucha jak gdzieś jechałem. Raz pojechałem z nim do Bochni. Wpadłem do swojego kolegi myśliwego Janusza S., który miał zakład w centrum Bochni. Oczywiście gadamy o polowaniu, psach i strzelbach, a Negro siedzi i słucha. Negro uwielbiał łapać muchy – wbijał wzrok w muchę, powoli zbliżał kufę do muchy i….kłap, mucha była jego. Janusz oparty o ścianę opowiada mi wrażenia z ostatniej zasiadki na dziki, a ja kątem oka widzę jak Negro wzrokiem bazyliszka patrzy na muchę siedzącą na rozporku spodni mojego rozmówcy. Wiedziałem, co będzie za chwilę, ale nie reagowałem, bo wiedziałem, że Negro to mistrz w łapaniu much. I nagle…kłap! Myślałem, że Janusz przyklei się do ściany z okrzykiem „Moje klejnoty!”.
Miałem więc w 1991 roku 7 gończych. Zawsze rano je wypuszczałem, żeby sobie pobiegały, wieczorem to samo i sam się teraz dziwię, że wszystkie psy mnie słuchały i posłusznie wracały. Raz przyjechało do mnie dwóch myśliwych gdzieś z Polski, chyba po szczeniaka. Oczywiście psy się cieszyły na mój widok i zaraz je wypuściłem do parku. Jeden do drugiego mówi: „Patrz, bo nieprędko zobaczysz taki widok”. Gończe były wtedy rzadkością.
Zacząłem trochę jeździć po wystawach. Bywało, że byłem sam na wystawie z Cnotą, Czertą i Negrem. Zgarniałem medale i puchary i wracałem do domu. W Częstochowie w 1994 roku Kaprys-Negro zdobył puchar im. Lubomira Smyczyńskiego dla najlepszego psa rasy polskiej. Jednak najbardziej cieszyło mnie polowanie. Chciałem mieć psy przede wszystkim dobre użytkowo. Najlepszą moją suką była Cnota. Bez żadnego lęku szła na dzika, jak dobra tancerka do skocznej polki. Jak czuła dzika to szarpała się na smyczy i sama przez łeb chciała się spuścić z obroży. Mimo tej ciętości, tylko raz była cięta przez dzika i to tak nieznacznie, że nie trzeba było jej szyć. Ale jej pierwsze kroki były niepomyślne. Otóż jak miała skończony rok z hakiem, wziąłem ją do lasu. Napotkaliśmy kozła, za którym Cnota pognała z głośnym szczekaniem. Nic szczególnego, młodemu psu może się to zdarzyć. Dość długo jej nie było, zacząłem się denerwować, wreszcie przybiegła, ale kufa w farbie. Myślę, kozioł wpadł we wnyki i suka go dodławiła. Tak też było. Po tropach doszliśmy do kozła. Myślałem, że po takiej lekcji suka będzie zmarnowana na długi czas, a może i na zawsze. U nas podstawową zwierzyną jest sarna, natomiast dzik i jeleń jest przechodni i polowanie z psami, które zbytnio interesują się sarnami jest bez sensu. Wszędzie sarny i co chwila szczekanie, i gon za sarnami. Moja pierwsza suka Nutka na początku goniła sarny, dopóki jej tego nie oduczyłem. Myślałem, że nerwowo nie wytrzymam, odechciewało mi się chodzić z nią do lasu. Potem, jak już była ułożona, strzelbę ściągałem dopiero wtedy, jak zaczęła głosić, bo wiedziałem, że jest, po co, brała w lesie tylko dzika, jelenia i lisa. Ale Cnota miała lepsze cechy wrodzone – jeszcze tej samej zimy bez oduczania sama przestała gonić sarny. Dla mnie to była rewelacja. Interesował ją dzik, jeleń (najchętniej byk), niestety lisem raczej się nie interesowała. Miała żelazną kondycję i po całym dniu polowania chętnie biegła sprawdzić czy pod posypem nie ma bażantów. Po Pogoni odziedziczyła chęć do pływania. Czerta nie była taka cięta na dziki, ale razem z Cnotą dobrze się spisywały. Raz poszedłem z Cnotą i Śpiewką do lasu w Kamionnej. Było już późnozimowe popołudnie. Cnota zaraz gdzieś zniknęła, bo miała tendencję do głębokiego penetrowania lasu, nieraz potrafiła zniknąć na godzinę albo i dłużej, ale zawsze bezbłędnie wracała. Śpiewka penetrowała las raczej blisko i nagle zaczęła głosić dzika. W tym samym czasie ja zauważyłem na śniegu tropy niedużego dzika. Ale Śpiewka zaraz odpuściła i przyszła do mnie. Było już prawie ciemno i miałem ochotę raczej wracać, ale musiałem czekać na Cnotę. Cnota zaraz się wróciła, ale podjęła trop dzika i nie dała się odwołać, Śpiewka do niej dołączyła. Idę za psami po młodnikach, przecinam dróżkę za dróżką niezbyt zachwycony takim obrotem sprawy, bo już zrobiło się całkiem ciemno, widno było tylko od śniegu. Jakiś śpiący ptak zerwał mi się nad głową. Postanowiłem, że jeśli złapię Cnotę, to idę do domu. Ale Cnota nie odpuszczała, więc byłem zmuszony dalej iść za psami. Przy przekraczaniu kolejnej leśnej dróżki usłyszałem charakterystyczne, cienkie chrząknięcie dzika, które już kiedyś słyszałem i pomyślałem, że dzik już jest mój. Nie pomyliłem się – za chwilę usłyszałem jak suki trzymają dzika. Dzik rzeczywiście był nieduży. Suki tak się z nim kotłowały, że chyba z 7, 8 razy się składałem i musiałem zabezpieczyć strzelbę, bo nie można było oddać bezpiecznego strzału. W końcu strzeliłem dzika i okazało się, że jest to loszka, którą podniosłem w jednej ręce-ważyła około 20-25 kg. Przy patroszeniu okazało się, że ma jeszcze inne zagojone już postrzały i pewno dlatego chodziła sama.