Innym razem wziąłem do lasu 4 suki: Cnotę, Śpiewkę, Pogoń, czwartej nie pamiętam. Na grubym lesie spotkałem sporego wycinką – leżał sobie pod jodełką. Suki poszły za nim w górę. Ja za nimi. Po pewnym czasie wróciły dwie, a Cnota i Śpiewka dalej trzymały dzika. W połowie góry na grubym bukowym lesie był jodłowy młodnik i tam suki głosiły dzika. Chciałem podejść bliżej i wykorzystać moment szarży dzika na sukę. Podszedłem bliżej i widziałem jak jedna suka wpadała do młodnika, druga w tym czasie uciekała przed dzikiem. Ich praca była niezwykle zsynchronizowana, dosłownie jakby ktoś pociągał za sznurki. Ale dzik nie był głupi, zanim się zbliżyłem do młodnika na odległość około 100 metrów, wyszedł z niego z powrotem w dół, pociągając za sobą suki. W dole lasu były w tym czasie gęste młodniki, więc spodziewałem się, że lekko nie będzie. Co ciekawe, po raz pierwszy spotkałem dzika, który nie fukał na psy ani nie strzelał orężem, był cichy jak duch. Próbowałem podejść dzika w młodniku, jak suki uciekały przed dzikiem. Wręcz wytrzeszczałem oczy, aby w gęstym młodniku go zobaczyć, tym bardziej, że kolor dzika zlewa się z kolorem suchych gałęzi jodłowych. Jednocześnie za każdym razem oglądałem się za jakimś konkretnym drzewem, bo nie wiedziałem, czy to nie jest jakiś postrzałek. Chodziłem za tym dzikiem przez dwa kolejne popołudnia i tylko raz go widziałem przez moment tak krótko, że nawet nie zdążyłem się złożyć. Ale na przykładzie Śpiewki mogę stwierdzić, jakie znaczenie dla układania psa ma odniesienie przez niego sukcesu. Śpiewkę musiałem zawieźć do szycia, bo miała ranę ciętą na piersi. Wyostrzyła się tak po upolowaniu niedawno tej niedużej loszki. Za rok w styczniu pod sam wieczór zobaczyłem świeże tropy dzika około100 kg wyraźnie odciśnięte na śniegu. Widać było, że spokojnie sobie żerował, bo był mróz, a tropy były odciśnięte jak w glinie, czyli śnieg topił się od nacisku rapet. Pożałowałem, że nie poszedłem wcześniej do lasu, bo słońce chyliło się już ku zachodowi. Puściłem Cnotę na trop, po chwili słyszę jak stoi i głosi przed dużą młodą jodłą z gałęziami do samej ziemi. Zacząłem podchodzić, żeby mi śnieg nie chrzęścił pod nogami, suwałem nogami po śniegu. W końcu stanąłem i zastanawiam się czy Cnota nie szczeka na barłóg, na tzw. pielesze, tym bardziej, że znowu nie słyszałem ani fukania ani trzaskania orężem, podobnie jak rok temu. Ale z drugiej strony nie bardzo wierzyłem, ze Cnota robi mnie w konia, bo to przecież doświadczona suka. Odbezpieczyłem strzelbę i na obydwu spustach trzymałem palce. I to był błąd z tym odbezpieczeniem, bo nagle spod jodły w kierunku suki wypadł jak torpeda dzik. Odruchowo uniosłem broń do ramienia, z przestrachu i zaskoczenia zacisnąłem palce, i strzelba wypaliła z obydwu luf, tylko ogień poszedł nad dzikiem. Dzik poszedł w potok i nie miałem już trzeciej kuli, żeby zanim posłać. Obiektem ataku była suka, która bez problemu uskoczyła przed dzikiem. Wszystko to trwało najwyżej 3 sekundy, a ja właściwie nie widziałem dzika, tylko ciemną smugę.
W hodowli przyjąłem taką strategię, żeby powoli dążyć do pełnego rodowodu, dlatego Cnotę i Czertę zamierzałem kojarzyć z Cyganem, bo one były n.n., czyli nieznanego pochodzenia, a potomstwo z tego kojarzenia z Kaprysem-Negro, bo on miał KW II, czyli Księgę Wstępną II stopnia. Negro pochodził z hodowli Józefa Łapki „Z Tatrzańskich Lasów” z Bukowiny Tatrzańskiej. Jednak plany swoją drogą, a życie pisze swoje scenariusze, najczęściej nie tak jak sobie tego życzymy. Poza tym psy to żywe stworzenia i ich hodowla to nie produkcja według opracowanej technologii. Chciałem mieć dobre użytkowo i ładne psy oraz powoli dążyć do rodowodu.
W 1992 roku ożeniłem się. Żartowałem, że upolowałem piękną lisicę, bo moja żona Małgorzata była z domu Lis. Moja żona lubi psy, więc rozumiała moją pasję i podzielała ją. Po weselu zamiast jechać w podróż poślubną, wróciliśmy do Kamionnej, bo oprócz siedmiu dorosłych psów, miałem całą gromadkę szczeniaków. Posiadanie psa, a tym bardziej psów, to z jednej strony radość i satysfakcja wynikająca z możliwości polowania i obcowania z czworonogiem, ale to też i codzienny obowiązek i odpowiedzialność za psa, który cały czas czeka i jest zdany na łaskę, bądź też niełaskę swego pana. Posiadacze psów doskonale znają to od podszewki.
Cały czas szukałem nowych, obcych i oczywiście dobrych użytkowo psów, żeby je włączyć do hodowli. Teraz z perspektywy czasu uważam, że była to słuszna strategia prowadząca do wzbogacenia puli genowej gończych polskich. Myślę, że dzięki temu, że duża ilość psów została wpisana na KW, gończy polski ma najlepszą sytuację ze wszystkich pięciu naszych polskich ras.
Na początku lat 90-tych zaczęto organizować Międzynarodowe Konkursy Dzikarzy w Przechlewku. Duszą tych konkursów był śp. Paweł Friese, kolega Zdzicha Borowca. Zdzichu zdawał mi relacje z tych konkursów i planowałem kiedyś wziąć w nich udział. Zdzichu opowiadał, że chyba na drugim z kolei konkursie dziki dawały popalić psom i rzucały nimi o drzewa, aż w końcu kopov z hodowli Tadeusza Dorszyńskiego „Z Przechlewka” pokazał dzikom, skąd im nóżki wyrastają i od jego wejścia na zagrodę spokorniały i pozostałe psy miały już ułatwione zadanie. Ja słysząc o takim dzikarzu, napaliłem się, że pojadę na następne konkursy i dogadam się z właścicielem tego kopova, żeby nim pokryć Cnotę-chciałem utrwalić cechy użytkowe. Był październik 1995 roku. Poszedłem do lasu, żeby Cnocie przypomnieć jak wygląda łowisko. Były dość świeże ślady buchtowania dzików, ale dzików nie było. Cnota przeczesywała młodnik po młodniku i raz tylko szczeknęła za sarnami. Ja chciałem jechać do Przechlewka w piątek po pracy, ale Zdzichu mi mówi, żebym wziął dzień wolnego i żebyśmy jechali we czwartek, abym mógł wziąć udział w konkursach. Tak też zrobiłem. Po zaliczeniu zagrody okazało się, że Cnota jest w czołówce i w końcu wygrała konkurs. Tego myśliwego z kopovem nie było i nie spotkałem się z nim. Po konkursach miałem ochotę spytać Zdzicha, kto miał rację, gdybym nie pokrył Pogoni Murzynem, nie byłoby Cnoty i nie byłoby, z czym jechać na konkurs dzikarzy do Przechlewka. A Murzyn z Kościeliska następnego roku rzeczywiście nie dożył, skończył go jakiś rak. Po latach żałowałem, że nie spróbowałem nim kryć Nutki albo Śpiewki-byłoby więcej dobrych dzikarzy.
Gończych wtedy było jeszcze mało i na wystawach nie wszyscy wiedzieli, co to za psy. Jak miałem szczeniaki, to nieraz długo ich nie mogłem sprzedać. O Internecie wtedy nikomu nawet się nie śniło, nawet telefonu nie miałem. Poza tym mieszkałem na wsi 50 km od Krakowa. W tym czasie można było sprzedawać szczenięta na wystawach – teraz, gdyby nawet można było, to i tak bym nie sprzedawał, bo uważam, że jest to upokarzające dla hodowcy i dla psów. Wtedy jednak czasami na wystawy brałem szczeniaki do sprzedaży. No i stoję na jednej wystawie z 2-3 szczeniakami i marzę o popycie. Odpowiadam na jakieś idiotyczne pytania typu „Czy gończy musi gonić ?”, a obok stoi gościu z alpejskim jamnikoogarem (jak je wtedy nazywano) i też chce sprzedać po cenie dwukrotnie wyższej niż gończe, bo mu ostatni z miotu został. Chciałbym, żeby mnie tylko jeden został, marzenie. Zdawkowo pytam o użytkowość rodziców. Oczywiście super użytkowe. Pytam: „A lisa gonią?”. „Jak ch…!”, pada zdecydowana odpowiedź. Miałem jeszcze ochotę spytać jak się ch…. goni lisa, ale dałem spokój.
Mimo trudności ze sprzedażą szczeniąt, czasami zdarzał się jakiś miot. W latach 90-tych bywały nawet 3 mioty w ciągu roku. Zdzichu Borowiec radził mi, żebym krył suki dopiero wtedy, jak będę miał chętnych na szczeniaki. Dobra rada, ale nawet połowy swoich planów hodowlanych bym nie zrealizował, gdybym się do tej rady stosował. Często szczeniaki były u mnie długo, nawet pół roku jak nie dłużej, ale jakoś to szło. Niejeden by się załamał mając tyle szczeniaków do sprzedania, ja się cieszyłem psami, a młode wcześniej czy później szły w świat. Być może dzięki temu słyszałem takie zdanie, że nie ma w Polsce gończego polskiego, który nie miałby w rodowodzie „Cnotliwego Nosa”.
Ogarnięty pasją hodowli rzadko popadałem w zwątpienie tego, co robię i dalej snułem plany hodowlane. Widziałem, że gończe są to dobre i piękne psy i nieraz zadawałem sobie pytanie: dlaczego myśliwi nie chcą tych psów? W zapalczywości dzieliłem psy myśliwskie na ogary, gończe i inne kundle. Na bazie psów ode mnie powstawały nowe hodowle. Sprzedając szczeniaki tworzyłem dla siebie konkurencję, chociaż nigdy w ten sposób nie pojmowałem hodowli. Chciałem rozpowszechnić gończe polskie wśród myśliwych, bo oczywiście uważałem, że są to najlepsze psy pod słońcem do polowania.